BLOG

tatuaż Kraków

Tatuowanie zwierząt

tattoo

W ostatnich latach coraz głośniej mówi się o prawach zwierząt. Z jednej strony więcej osób podchodzi do zwierzaków z szacunkiem i przestaje traktować je jak swoją własność albo przedmiot. Wydawałoby się, że wszystko idzie ku dobremu. Jednak, z drugiej strony, internet pełen jest artykułów o palantach znęcającymi się nad stworzeniami, którymi powinni się opiekować. Zdarzają się też inni geniusze. Z powodu własnego kaprysu tatuują swoich podopiecznych i mają gdzieś, czy ich czworonożny przyjaciel pragnie mieć tusz pod psią skórą.

Dlatego dzisiaj, dla przełamania schematu (zazwyczaj piszę o ludzkich tatuażach), przybliżę Wam kilka historii o tatuowaniu zwierząt. Chociaż w dzisiejszych czasach zdarzają się matoły, które tatuują czworonogi, to jednak nie jest to nowa myśl (albo bardziej głupota). Kończąc ten przydługi wstęp, chciałbym podziękować jeszcze mojej znajomej, która podsunęła mi ten temat – dzięki Monika!

Zacznijmy od tego, że tatuowanie zwierząt ma właściwie dwie funkcje: identyfikacyjną oraz dekoracyjną.

Pierwsza z nich jest znana ludzkości od lat, lecz niekoniecznie w postaci samego tatuażu. Chyba każdy z nas oglądał choćby fragment jakiegoś westernu ‒ praktycznie w każdym pojawia się motyw wypalania na zadzie bydła określonego znaku. W przypadku innych zwierząt hodowlanych, tatuowanie np. wewnętrznej strony ucha u świń pomagało kontrolować choroby i szybciej je eliminować. W pierwszej połowie XX wieku producenci sprzętu do tatuażu wyczuli okazję w biznesie hodowlanym. Wielu z nich przerabiało maszynki do tatuażu i sprzedawało sprzęt do znakowania zwierząt. Taki marker przypominał zwyczajne kombinerki. Na końcu znajdowała się głowica z zestawem igieł układających się w konkretne cyfry. Każdą z nich można było zmienić, mniej więcej w taki sam sposób, jak w przypadku pieczątki do dat. W odróżnieniu od maszynki do tatuażu, igły markera nie były zanurzane w tuszu. Zamiast tego, konkretne miejsce na ciele zwierzęcia smarowano barwnikiem, a następnie zaciskano marker.

Nie tylko hodowcy stosowali permanentne oznaczanie zwierząt. Również armia Stanów Zjednoczonych stosowała tę metodę, ale w przypadku koni. W 1910 roku kapitan Casper H. Conrad Jr. wpadł na pomysł tatuowania cyfr na górnej wardze wojskowym wierzchowcom, za pomocą igieł i tuszu chińskiego. Dzięki temu znak miał być trwały, co ułatwiło prowadzenie dokumentacji i ograniczało do minimum próby podrobienia numerów poszczególnych koni. Na pewno był to ogromny przełom w stosunku do wcześniejszego sposobu, polegającego na robieniu znaku w okolicach kopyta. Niestety symbol ścierał się już po czterech miesiącach i proces trzeba było powtarzać od nowa.

Co ciekawe, na przełomie XIX i XX wieku, wśród wyższych klas rozwinęła się nowa moda na tatuowanie swoich równie arystokratycznych psów. Jedną z pierwszych operacji wykonał zespół, którym kierował chirurg Edward N. Leavy. Pacjentem lekarzy była foksterierka Trixie. Tatuaż wykonywał Samuel O’Reilly – znany z opatentowania pierwszej elektrycznej maszynki do tatuowania (w 1891 roku). Chociaż Trixie nie była pod narkozą, to zabieg przebiegł spokojnie. Możliwe, że stało się tak przez to, że przed jego rozpoczęciem, suczka została naszprycowana eterem i roztworem z kokainy. Nowy tatuaż Trixie został zrobiony w okolicach brzucha i przedstawiał wierzgającego konia ze złamaną włócznią. Teoretycznie ucho wydaje się logiczniejszym i łatwiejszym miejscem do tatuowania niż brzuch, jednak należy mieć na uwadze, że Trixie była psem z rodowodem. Co za tym idzie, stanowiła łakomy kąsek dla potencjalnych złodziei, którzy nie mieli oporów przed podcięciem psiakowi uszu, aby ukryć jego pochodzenie. Trixie nie była odosobnionym przypadkiem wytatuowanego psa. Przez pewien czas, wśród arystokratycznych miłośników psów utrzymywała się tendencja do zmuszania swoich czworonogów do noszenia tatuażu ze swoim symbolem. Zaledwie garstka osób wyspecjalizowała się w tatuowaniu zwierząt, a i tak nie zawsze udawało się im dokończyć swoją pracę. Nic dziwnego, psy zazwyczaj rzucały się i próbowały gryźć tatuatora bezlitośnie wbijającego w nie igłę.

Jeśli chodzi o funkcję dekoracyjną, duży wpływ na jej rozwój miał cyrk z końca XIX wieku. Przeglądając prasę z tego okresu, często natrafiałem na reklamy cyrków, które ogłaszały swoją wizytę w danym mieście. Praktycznie w każdej z nich głównymi atrakcjami były: kobiety z brodą, giganci, karły, a także wytatuowani ludzie i zwierzęta ‒ w przeważającej części małpy oraz psy. W okolicach 1906 roku wydano pocztówkę z wytatuowaną, niemiecką perfomerką, kryjącą się pod pseudonimem Miss Emmy. Występowała ze swoim ogolonym do połowy psem, który na plecach miał wytatuowanego ukrzyżowanego Jezusa w towarzystwie kwietnych ornamentów. Innym przykładem takiego duetu był na przełomie lat 70. i 80. XX wieku cyrkowy artysta Bob Reynolds i jego łysy grzywacz chiński ‒ Hank. Reynolds tatuował swojego psa pod narkozą i robił mu jeden tatuaż rocznie, ponieważ aż tyle czasu zajmował sam proces gojenia. Hank miał na sobie tradycyjne, oldschoolowe wzory, w tym wyróżniającą się pin-up girl na klatce piersiowej. Niestety zmarł w 1984 roku na… raka skóry.

Również znane postacie z kręgu tatuatorów „dekorowały” swoje zwierzęta. Jedną z nich jest, wspominany przeze mnie w innych artykułach, dystrybutor sprzętu do tatuowania Milton Zeis. Na prośbę pewnego weterynarza, który sprowadził z Indii dziką małpę (nazwaną Jennifer), wytatuował na niej statek i kotwicę. Innym przykładem jest legendarny tatuator gwiazd Lylle Tuttle. Pewnego dnia poprosił swojego kolegę, który jeździł ambulansem o wprowadzenie w stan narkozy swojego psa Chadwicka. Ponieważ bulteriery nie mają dużo sierści, tatuowanie nie było wielkim problemem. Na wewnętrznej stronie jego tylnej łapy, Tuttle umieścił identyczną kopię swojego pierwszego tatuażu – serce z napisem „mother”.

O ile samo tatuowanie zwierząt jest ciekawym tematem, to robienie tego jest po prostu niemoralne i złe. Co do funkcji identyfikacyjnej, może lata temu miało to jakiś sens, ale dzisiaj mamy microchipy i inne tego typu gadżety, także dziaranie zwierzaków powinno odejść do lamusa. Zostawmy tatuaże dla ludzi i tylko dla tych, którzy tego chcą. Nie wywierajmy presji na swoim otoczeniu, bo każdy ma swój mózg i potrafi decydować za siebie.

Łukasz „Jaco” Jacoszek