BLOG

tatuaż Kraków

Wytatuowane skóry

tattoo

Według mnie każdy człowiek choćby nie wiem, jak zaprzeczał ma wewnętrzną potrzebę posiadania przedmiotów, co z kolei pcha nas do ich zbierania. Od małego szczyla gromadzimy tysiące siniaków, zwykłe kamyki lub stosy zabawek. Później dorastamy, kolekcja zmienia się, w zależności od zainteresowań w winyle, książki, monety albo coś bardziej ekscentrycznego, jak brud z pępka, czy emaliowane nocniki. Czasami idziemy o krok dalej i z naszego ciała robimy gablotę na szczególne eksponaty – tatuaże. Kiedy pierwszy z nich pojawi się na skórze, zazwyczaj w krótkim czasie zjawiają się następne, a kolekcja, którą tworzymy zostaje z nami do końca życia. Wydaje się, że to całkiem długo, ale po 50, czy też 60 latach umieramy i nasze dziary lądują z nami 6 stóp pod ziemią. Dlatego z różnych powodów postanowiono przedłużyć istnienie tatuaży w fizycznej formie, aby tego dokonać, wymyślono nietypowy sposób – wycinanie wytatuowanych kawałków skóry.

Osobliwe kolekcjonerstwo rozpoczęło się na przełomie XIX i XX wieku za sprawą wszelakiej maści badaczy. Wytatuowane fragmenty ciała interesowały szczególnie kryminologów i lekarzy medycyny sądowej, którzy potrzebowali ich do poznania znaczenia tatuaży i odkrycia ich powiązań z przestępcami i innymi grupami uznanymi powszechnie za wyrzutków społecznych. Potrzebne elementy pozyskiwano podczas sekcji zwłok, niedługo po śmierci pacjenta, ze względu na stosunkowo szybkie gnicie denata. Pytanie brzmi, dlaczego ówcześni ludzie nauki decydowali się na taki barbarzyński krok zamiast zwyczajnie robić zdjęcia? Chociaż aparaty fotograficzne istniały już od jakiegoś czasu i ciągle pracowano nad ich rozwojem, ówczesne urządzenia, szczególnie amatorskie prawie, nie były w stanie uwiecznić tatuaży w szczegółowy sposób. Ewentualne uzyskanie zadowalającego efektu wiązało się z poświęceniem znacznej ilości czasu i to bez gwarancji sukcesu.

Mimo upływu czasu spora część, zbieranych od lat fragmentów skór przetrwała do dzisiaj. Około 300 z nich znajduje się w zbiorach londyńskiego muzeum Wellcome Collection. Kupiono je około 1929 roku od człowieka, podającego się za doktora La Valette. Na listach ówczesnych szkół medycznych oraz w rejestrach lekarskich nie było nikogo o takim nazwisku, dlatego z bliżej nieznanych powodów prawdopodobnie ukrywał swoją tożsamość. Nie wiadomo również w jaki sposób stał się właścicielem tak wielu tatuaży należących wcześniej do żołnierzy, marynarzy i kryminalistów. Wellcome Collection nie jest jedynym miejscem, które posiada tak niezwykłe zbiory. Wysuszone, chemicznie spreparowane lub zanurzone w formalinie skóry można znaleźć między innymi w Muzeum Anatomii w Rydze – na wystawie tymczasowej "Ādas" (Skins) i we francuskim Narodowym Muzeum Historii Naturalnej. Także Zakład Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie posiada w swoich zbiorach fragmenty około 60 skór, z których najstarsza pochodzi z 1872 roku. Mimo, że nie są dostępne dla szerszego grona zwiedzających, część z nich można obejrzeć online dzięki serii zdjęć „Znaki Specjalne” Katarzyny Mirczak.

W czasie II wojny światowej kolekcjonowanie fragmentów skór przybrało zwyrodniały charakter. Lekarz obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, SS Unterstrurmführer Erich Wagner zbierał tatuaże oddzielone od skóry więźniów, którzy wcześniej byli pozbawiani życia za pomocą zastrzyku z fenolu albo evipanu. Proces preparowania odbywał się na terenie obozu, w zakładzie patologii – Blok nr 2. Swoje uwagi na temat wzorów, motywacji do zrobienia tatuażu, bólu przy ich wykonywaniu i technikach tatuowania, Wagner oparł na grupie 800 więźniów. Wyniki obserwacji opisał w publikacji „Przyczynek do zagadnienia tatuaży” i otrzymał za nią stopień doktorski na Uniwersytecie w Jenie.

Jednak najbardziej znaną „miłośniczką skór” była Ilse Koch, żona komendanta obozu w Buchenwaldzie. Ze względu na swoje dewiacje, sadystyczne usposobienie i szczególne okrucieństwo wobec jeńców zyskała miano Suki z Buchenwaldu. Z jej rozkazu organizowano specjalne apele, na których więźniowie stawiali się zupełnie nadzy. Razem z innymi żonami esesmanów, Ilse szukała artystycznych tatuaży, a gdy znalazła już więźnia z odpowiednim wzorem, zostawał on zabijany, a z wytatuowanych fragmentów robiono różne przedmioty między innymi rękawiczki i torebki. Apele były dla Koch przyjemnością, nie obchodziło ją, że ma przed sobą cierpiących ludzi, dla niej byli żywymi nosicielami potrzebnych materiałów.

Zupełnie inną, pozbawioną złych intencji postawę prezentował japoński doktor medycyny Masaichi Fukushi. Chociaż głównie zajmował się patologiami skórnymi(pieprzyki, znamiona), w latach 20 XX wieku podczas charytatywnej pracy w szpitalu zainteresował się zagadnieniem tatuażu. Wielu pacjentów doktora Fukushiego, którzy najczęściej pochodzili z biednego środowiska miało niedokończone tatuaże, obejmujące znaczną część ciała. Dlatego Fukushi często finansował skończenie prac, a w zamian prosił o pozwolenie na spreparowanie wytatuowanych skór po ich śmierci. Operacja polegała na wycięciu całej warstwy z tatuażem(niejednokrotnie zajmowały prawie całe ciało) i rozciągnięciu jej pomiędzy dwoma warstwami szkła. Działalność japońskiego lekarza nie sprowadzała się jedynie do zachowania tatuaży po śmierci ich właścicieli. Gromadził także zdjęcia tatuaży z dokładnymi opisami i w kulminacyjnym momencie miał ich około 3000. Niestety w wyniku nalotów bombowych w 1945 roku na Uniwersytet Medyczny w Tokio, gdzie trzymana była dokumentacja, większość z niej została zniszczona, lecz magazynowe w innym miejscu skóry przetrwały ataki. Dzięki swojej pracy na rzecz tatuażu doktor Masaichi Fukushi był poważany wśród tokijskich klubów tatuażu, od których otrzymywał prezenty lub przepisywano na niego swoje skóry, a także niejednokrotnie pełnił rolę sędziego w konkursach na najlepszy tatuaż. Dorobek Masaichi’ego przejął Katsunari Fukushi, który również został lekarzem i opiekuje się eksponatami, w tym skórami zebranymi przez niego i swojego ojca, znajdującymi się obecnie w muzeum tokijskiego uniwersytetu medycznego.

Jeśli chodzi o współczesne podejście do wytatuowanych skór, to kilka lat temu została utworzona NAPSA (The National Association for the Preservation of Skin Art − znana także pod nazwą Save My Ink). Organizacja zajmuje się preparowaniem tatuaży po zmarłych właścicielach i robieniem z nich pamiątek lub dekoracji, umieszczając je w ozdobnych ramkach. Przygotowany w ten sposób eksponat jest przekazywany wskazanej przez denata osobie. Żeby się tak stało, trzeba zostać członkiem NAPSA, co wiąże się z jednorazową opłatą wpisową w wysokości 115 dolarów i coroczną, regularną wpłatą 60 dolarów. Spełnienie powyższych warunków pokrywa spreparowanie jednego tatuażu o określonych rozmiarach, każdy następny tatuaż kosztuje dodatkowe 100 dolarów (jednorazowo). Po śmierci członka NAPSA, dom pogrzebowy ma 72 godziny, żeby skontaktować się z organizacją, która wysyła wtedy specjalny pakiet zawierający potrzebne dokumenty oraz instrukcję w jaki sposób zająć się wybranym tatuażem. Po 3 miesiącach od zabiegu, oprawiony tatuaż trafia do wybranej osoby.

Preparowanie wytatuowanych skór i ich kolekcjonowanie wzbudza kontrowersje, trochę obrzydza, nieco fascynuje. Ale dalej stanowi nierozłączną część historii tatuażu, która sama w sobie jest niejednoznaczna i intrygująca.

Łukasz „Jaco” Jacoszek