Tatuaż na Półwyspie Koreańskim jest nielegalny, ale nie oznacza to wstrzymania rozwoju sztuki tatuowania na południu - o sytuacji na północy w tym temacie niewiele można powiedzieć. Ku ścisłości, sam proces wykonywania tatuażu przez nieodpowiednie w oczach wymiaru sprawiedliwości i ministerstwa zdrowia osoby uchodzi za nielegalny, a nie jego posiadanie. Zatem tatuatorzy, z krwi i kości, ale bez wymaganych zaświadczeń o ukończeniu medycyny na stopniu doktora, aby móc w pełni rozwijać się i zdobić ciała innych, przeszli do podziemi, chowają się w zakamarkach, pod łaszywymi szyldami. Zarazem nie powoduje to wyobcowania i korzystania z ich usług jedynie będących na miejscu rodaków. W dobie internetu kontakt z większością koreańskich tatuażystów jest znacznie ułatwiony. Wystarczy wyszukać daną osobą, przeprowadzić kilka rozmów i, gdy jest się pewnym, że zawita się w Kraju Porannego Spokoju, można umówić się na sesję, a namiary na lokalizację ‘studia’ podawane są na dzień przed planowaną wizytą. Nawiązać kontakt nie jest trudno, bo sama tak zrobiłam i na początku sierpnia wróciłam do Polski z trwałą pamiątką z Korei Południowej – tatuażem na ramieniu mającym być początkiem rękawa wykonanym, według tamtejszego prawa, całkowicie nielegalnie.
W te wakacje wraz z przyjaciółką udało nam się spełnić jedno z większych marzeń – zawitałyśmy w Korei Południowej. Nasz pierwszy przystanek – miasto portowe Busan – nie był przypadkowy, gdyż właśnie tam pracuje tatuator, u którego wykonałam początek rękawa w stylu irezumi. Całe to zajście można nazwać jedną wielką przygodą, gdyż – jak sam artysta przyznał podczas rozmowy – ponad 80% jego klientów to szeroko rozumiani gangsterzy. Jego pracownia mieści się na 31 piętrze apartamentowca w jednej z najpopularniejszych dzielnic, Haeundae. Rozpościerający się z okna widok jest niesamowity. Już przy samym wejściu do budynku musiałyśmy wpisać się na listę gości na portierni, gdzie stróż od razu domyślił się w jakim celu się tam pojawiłyśmy. W mieszkaniu wypełnionym obrazami w stylu irezumi, wyeksponowanymi katanami (mieczem samuraja) oraz pod demonicznym spojrzeniem suczki wabiącej się Yoko, czekałyśmy na swoją kolej, na czas konsultacji. Za zasuniętymi drzwiami sesja tatuowania dobiegała końca, a klientem był bodajże jakiś przedstawiciel lokalnej grupy przestępczej. Po krótkiej chwili zjawił się kolejny mężczyzna, który po akceptacji Yoko, czekał wraz z nami. Dwie Polki, nienznay gangster (?), szalony pies w mieszkaniu koreańskiego tatuażysty na 31 piętrze – trochę nie dowierzałyśmy całej sytuacji, a za razem osobiście nie kryłam podekscytowania.
Sama pracownia, jak już wspomniałam, mieści się w jednym z pokoi i wypełniona jest po brzegi japońskimi książkami, obrazami. Na ścianie wisi kilka półek, na których poustawiane są tubki wypełnione różnokolorowymi tuszami plus inne potrzebne narzędzia. Cała pracownia, chociaż mała, jest gustownie i zgrabnie urządzona, typowo pod wygodę tatuatora. Prace nad moim tatuażem zostały rozłożone na dwa dni i za każdym razem przebiegały w dobrej atmosferze – czułam się niemalże jak w domu. W tle leciał mix różnych piosenek, obok nas uczeń tatuatora ćwiczył rysowanie kolejnych wzorów, a Yoko od czasu do czasu wpadała, aby kontrolować, czy wszystko właściwie przebiega. Z rozmów dowiedziałam się, że gdyby wówczas wpadła policja, to aresztowany zostałby tatuator, a mi nic by się nie stało, oprócz pewnie zabrania na przesłuchanie. Jednakże, taki scenariusz nie wchodził w grę, gdyż większość artystów, w tym mój tatuator, ma znajomości w policji i ówczesnie dostają ‘cynk’, kiedy planowana jest kontrola. Mają czas na przygotowanie się, schowanie wszystkich przyborów, czy zamknięcie na ten dzień lokalu… aby następnego dnia wrócić normalnie do pracy. Choć tatuaż jest nielegalny w Korei Południowej, jego postrzeganie ulega polepszeniu. Do mnie samej kilka osób podchodziło, aby pochwalić tatuaż znajdujący się na ramieniu, a były to zazwyczaj osoby starsze wiekowo, co mile zaskakiwało.
Wielu koreańskich tatuatorów jest znanych poza granicami Korei Południowej, zjawiają się w różnych częściach świata na tzw. guest-spotach czy różnorodnych konwentach tatuażu (chociażby w Polsce), więc nie jest trudno nawiązać z nimi kontakt. Wystarczy wiedzieć, gdzie szukać ;)
Autorem tekstu jest nasza klientka
Karolina Lemiesz