BLOG

Legendarni tatuatorzy cz. 1

tattoo

W muzyce, sporcie, czy sztuce są osoby, które ze względu na swój talent lub dokonania stały się legendami w danej branży. Niemal każdy, kto chociaż trochę nie jest całkowitym ignorantem kojarzy Elvisa Presleya, Diego Maradonę albo Leonardo Da Vinci. Także w środowisku tatuażu pojawiały się jednostki mające ogromny wpływ na jego rozwój, lecz niestety nie są szerzej znane i nie przebiły się w znaczący sposób do kultury masowej. Moim zdaniem niesłusznie, dlatego postanowiłem napisać kilka artykułów o mniej i bardziej popularnych postaciach sceny tatuażu.

Zaczynamy od Normana Keitha Collinsa − jednego z najważniejszych artystów swoich czasów, który zrewolucjonizował tatuaż tradycyjny nadając mu niespotykaną dotychczas formę.

Collins, kojarzony głównie z pseudonimem „Sailor Jerry” urodził się w 1911 roku w Reno, w stanie Nevada, a dzieciństwo spędził w mieście Ukiah. Gdy jeszcze był małym chłopcem, rodzice zaczęli nazywać go „Jerry” ze względu na osła o tym samym imieniu, z którym Norman dzielił uparty charakter. Natomiast druga część przezwiska – „Sailor” przylgnęła do niego, odkąd zaciągnął się do marynarki wojennej. Kiedy był nastolatkiem wyruszył w podróż po Ameryce, przemierzając kraj pociągami lub łapiąc okazje jako autostopowicz, starając się na swój sposób spełnić marzenia o „Amerykańskim Śnie”. W tym okresie po raz pierwszy spotkał się z tatuażem i od razu postanowił spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Początkowo wzory wykonywał za pomocą pospolitych igieł do szycia i najzwyklejszego czarnego tuszu. Bez maszynki do tatuażu, w średnio sterylnych warunkach tatuował siebie i każdego kto zgodził się zostać jego „ofiarą”. W momentach gdy brakowało chętnych, rysunki wykonywał na bezdomnych, którym za możliwość eksperymentowania na ich skórze płacił tanim winem.

Sytuacja uległa zmianie, gdy w latach 20 dotarł do Chicago, gdzie praktykował pod okiem Gibsa „Tatts” Thomasa. Pierwszy nauczyciel pokazał Collinsowi jak obsługiwać maszynkę i pomógł dopracować technikę tatuowania. W ramach jednej z lekcji zabrał go do kostnicy. Kolega Thomasa pracujący na nocną zmianę pozwolił przyszłemu tatuatorowi ćwiczyć na zwłokach. W ciemnej kostnicy Jerry został sam na sam z trupem i zachowując zimną krew postanowił wytatuować ramię nieboszczyka. Kiedy już zabierał się do pracy, okazało się, że trup nie jest tak do końca martwy − podniósł się gwałtownie i zaczął wrzeszczeć. Norman wybiegł przerażony, a Tatts razem z kolegą śmiali się z żartu przygotowanego dla nieszczęsnego praktykanta. Przez parę następnych lat Collins pracował w małym boksie wynajmowanym przez Thomasa od lokalnych gangsterów. Znaczną część klientów stanowili marynarze z położonej nieopodal akademii morskiej. Zachęcony opowieściami o niezwykłych przygodach Collins zaciągnął się do marynarki wojennej. Od tej pory Sailor Jerry już do śmierci związał się z morzem, co widać w dużej części jego prac. Co ważniejsze, służba wojskowa pozwoliła dotrzeć mu do Japonii oraz Chin, dzięki czemu zainteresował się azjatycką sztuką. W końcu osiadł w jednostce na Hawajach i szczerze zauroczył się miejscem praktycznie stworzonym dla niego. Po odbytej służbie zamieszkał na stałe na wyspie, gdzie tatuował w swoim salonie i miał jednocześnie bliski kontakt z morzem oraz kulturą wschodu za sprawą tętniącego życiem China Town.

Po ataku Japonii na bazę Pearl Harbour w 1941 roku Stany Zjednoczone włączyły się do II wojny światowej. Z pobudek patriotycznych Jerry chciał powrócić do marynarki, jednak plan się nie powiódł ze względu na narastające problemy kardiologiczne. Chcąc pomóc swojemu krajowi zaciągnął się do floty handlowej, gdzie nawigował okręty zaopatrzeniowe. Po zakończeniu II wojny światowej powrócił na wymarzoną wyspę, lecz zastał zupełnie inny świat − z pół dzikiego raju Hawaje zmieniły się w miejsce zalane falą turystów. Mimo to, Collins postanowił zostać, tatuując do początku lat 50, do czasu kiedy odnalazł go urząd skarbowy i upomniał się o niezapłacone podatki. Znany ze swojego uporu Jerry stwierdził, że jest to delikatnie mówiąc niesprawiedliwe posunięcie władz, dlatego na znak protestu przestał oficjalnie tatuować niemal na 10 lat!

Za namową Boba Palma, Sailor Jerry powrócił do tatuowania. Prowadząc swoją działalność miał dosyć specyficzne podejście do klientów. Wielki i kochający kłótnie Collins, znany był nie tylko ze swojego porywczego charakteru, ale także konserwatywnych poglądów. Jak sam mówił nie obsługiwał liberałów, hipisów, lewicowców i innej anty-amerykańskiej hołoty. Dla nieproszonych gości miał przygotowaną miksturę z dodatkiem amoniaku, którą często rozpylał przed swoim salonem tatuażu. Inną rozrywką była walka z konkurencją poprzez rozsyłanie szpetnych wzorów swojego autorstwa i wmawianie, że tak powinien wyglądać tatuaż. Rozsiewał także nieprawdziwe informacje dotyczące ustawienia maszynki lub doradzał lokalnym „kolegom po fachu”, żeby dodali kilka kropel swojego moczu do czerwonego i wtedy osiągną jaśniejszą barwę.

Oprócz tego, że ogólnie Sailor Jerry miał czarne poczucie humoru i dla wielu osób był prawicowym dupkiem, wprowadził wiele innowacji do profesji tatuatora. W tamtych czasach używano jedynie kilku kolorów: czarnego, zielonego, żółtego i czerwonego. Collins stworzył własną mieszankę bezpieczniejszych barwników i dzięki współpracy z firmą chemiczną wyprodukował niespotykany do tej pory fioletowy tusz. Opracował także specjalne ułożenie igieł, dzięki czemu wbijały się w sposób mniej inwazyjny dla skóry i jako jeden z pierwszych używał jednorazowych igieł oraz autoklawu do sterylizacji narzędzi. Prawdziwa rewolucja przyszła wraz z kontaktami z azjatyckimi tatuatorami. Jerry za pośrednictwem wysyłanych listów i autorskich projektów wymieniał się bezcenną wiedzą z japońskimi mistrzami tatuażu Kazuo Oguri i Horiyoshi II. Wschodnią technikę połączył z oldschoolowymi amerykańskimi wzorami, wprowadzając mocniejsze cieniowanie i poświęcając więcej czasu na dopracowanie perspektywy. Zbalansowane kolory, gruby kontur i przejrzyste przedstawienia pin-upowych kobiet, kotwic, statków, amerykańskiej flagi, czy orłów bielików były nie tylko manifestem artystycznym, lecz także pokazywały ważne dla Collinsa symbole. Jego prace kopiowano na tak wielką skalę, że na wizytówkach swojego studia dodawał slogan „The Original Sailor Jerry” dla podkreślenia, że inni korzystający z jego autorskich projektów to zwykli oszuści. Collins wychodził z założenia, że istotne jest z kim się zadaje. Nie lubił, a nawet nienawidził sławnego Berta Grima i hipisowatego tatuatora gwiazd – Lyle’a Tuttle, ale równocześnie prowadził korespondencje z wschodzącymi gwiazdami tatuażu Donem Edem Hardym, Mikem Malonem i Zeke’iem Owenem, których darzył szacunkiem.

Niestety, w 1973 roku podczas jazdy na motocyklu dostał zawału serca i zmarł 3 dni później. Przed śmiercią powiedział swojej żonie, by sprzedała salon Hardy’emu lub Malonewi, a jeśli żaden nie będzie go chciał kupić ma w całości spalić to miejsce. Na szczęście ostatni z nich przejął studio tatuażu, zmieniając nazwę na „China Sea”, które działało przez 25 lat. W chwili obecnej dawne miejsce pracy Sailor Jerry’ego dalej istnieje pod nazwą „Old Ironside Tattoo”.

W 1999 roku Malone i Hardy na fali niesłabnącej popularności legendarnego tatuatora założyli firmę „Sailor Jerry”. Głównymi produktami są ubrania, wydruki flashy i rum, którego etykieta przedstawia typową dla stylu Collinsa Hula Girl. Po założeniu tego biznesu wiele osób twierdziło, że sprzedano pamięć o Jerrym dla chęci zysku. Według mnie sam pomysł prowadzenia działalności niekoniecznie spodobałby się zawziętemu tatuatorowi, aczkolwiek koncepcja stworzenia rumu na jego cześć mogłaby mu przypaść do gustu.

Sailor Jerry z całą pewnością był intrygującą i niepokorną personą, która zawsze kroczyła własną ścieżką. Można nie zgadzać się z jego poglądami lub uważać jego zachowanie za wybitnie chamskie, ale nie można mu odmówić talentu. Z rzemieślniczą dokładnością stworzył ikonografię od lat przyciągającą tatuatorów czystą i prostą formą, a jednocześnie inspirującą do poszukiwania własnej drogi. Zakończmy sloganem z wizytówki Normana Collinsa “My work speaks for itself”.

 

Łukasz Jacoszek