BLOG

BERLIN ÜBER ALLES

tattoo

Codzienna rutyna podkradła się cicho, założyła mi duszenie i ani myślała mnie puścić. Każdego dnia stawała się coraz bardziej uciążliwa, wtedy zrozumiałem, że potrzebuję zmiany otoczenia, odpoczynku, krótkiej wycieczki. Kilka dni po tym, jak pomyślałem o wyjeździe, zadzwonił do mnie mój przyjaciel-Maniek. Zaproponował mi weekendowy wypad do Berlina. Z automatu powiedziałem „tak”, spakowałem parę rzeczy, pieseł Spejson został wysłany na ekskluzywne wakacje do moich rodziców i po tygodniu siedzieliśmy już w samolocie lecącym do naszego zachodniego sąsiada.
Do Berlina pojechaliśmy nastawieni bardziej na chillowanie i picie piwka na świeżym powietrzu niż łażenie w 30-stopniowym upale i zwiedzanie miasta. Mimo wszystko nie chcieliśmy tylko siedzieć, więc odwiedziliśmy Kreuzberg. Dzielnicę znaną głównie ze swojego kontrkulturowego oblicza. Z każdej strony otaczały nas różnorodne murale, graffiti, które były mniej lub bardziej udane, ale za to podkreślały kolorowy charakter tego miejsca. Różnorodni byli także ludzie spacerujący po ulicach, facet w garniturze szedł ramię w ramię z kolesiem z dredami po pas i tęczowej koszulce. Obok przejeżdżał radiowóz, mijając punków siedzących na krawężniku i sączących piwo. Nie mówię już o tym, że większość ludzi miała dziary i w pewnym momencie czułem się, jakbym był na konwencie tatuażu. W takiej przyjemnej atmosferze poszliśmy do Coretex Records – sklepu związanego mocno ze sceną hardcore-punk. Zostawiliśmy tam trochę kasy na małe pamiątki, Maniek porobił kilka zdjęć wydziaranym lokalsom i poczłapaliśmy na jakieś żarcie.
Wieczorem czekała nas impreza nad jeziorem Tegeler See. Razem ze znajomymi rozłożyliśmy się zaraz przy brzegu. Komary nie gryzły, piwo było schłodzone, a słońce powoli zachodziło, więc warunki były wyśmienite. Obok nas, na kocach siedziała grupa wytatuowanych bezdomnych, którzy rozbili coś na wzór obozowiska. Ich psy spały spokojnie przy gratach tworzących składną górkę, a niedaleko zaparkowali nowy, jak z salonu złomo-wózek. Po pewnym czasie zapytaliśmy, czy możemy zrobić im zdjęcia, bo fajnie wyglądali i do tego wszyscy mieli dziary. Chłopaki z radością przyjęli tę propozycję i z chęcią pozowali do zdjęć. Po kolejnych butelkach piwa bardziej się otworzyli i zaczęli opowiadać o swoich tatuażach. Problem stanowił jedynie język, ale jeden z naszych kumpli dość dobrze mówi po niemiecku, więc robił nam za tłumacza.
Tatuaże każdego z ekipy bezdomnych były robione w więzieniu za pomocą maszynki zmontowanej z silniczka golarki elektrycznej i struny gitarowej albo kawałka drutu. Mimo warunków i upływu czasu, ich smoki, czaszki, tribale, głowy kobiet i demonów zachowały się całkiem przyzwoicie. Właścicielem najstarszych tatuaży – około 40-letnich – był 60-letni koleś wyglądający jak podstarzały surfer i po naszej „sesji zdjęciowej” zagadywał nas jeszcze, a to, że się nie rozumieliśmy bez tłumacza, nie było żadną przeszkodą.
Jak już wspominałem, pojechałem do Berlina, żeby odpocząć, zresetować się i nabrać nowych sił. Plan wykonałem w 100% i dodatkowym smaczkiem jest to, że udało się zrobić naprawdę dobre zdjęcia (oczywiście autorem był niezastąpiony Maniek) nietuzinkowej ekipie. Jedno jest pewne, chociaż bym chciał, od tatuażu nie ucieknę, ten temat zawsze był obecny na każdym wyjeździe lub imprezie. Mam nadzieję, że okazji do takich krótkich relacji, jak powyższa będzie niedługo więcej.